Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na ten widok oczy Jakóba zajaśnialy radością i już miał właśnie zanieść chleb do ust gdy oko jego spoczęło na małym braciszku.
— A Paweł? rzekł, on również nie ma nic na śniadanie, zachowam więc ten chleb dla niego.
— Jest tu dosyć tego i dla Pawła, odpowiedział podróżny, jedz biedny chłopcze i nie troszcz się wcale o brata.
Jakób nie dał sobie tego dwa razy mówić, zaczął jeść i wypił trochę z flaszki z prawdziwą chciwością, powtarzając nieustannie:
Dziękuję kochanemu panu, dziękuję. Jesteś pan rzeczywiście dobry człowiek. Będę prosił Matki Boskiej abyś zawsze był szczęśliwym.
Podjadłszy uczuł się tak pokrzepionym, że oświadczył gotowość udania się w drogę.
Kapitan, ów olbrzymi pies, szedł ciągle obok Jakóba, ciepło jego ciała udzielało się śpiącemu jeszcze chłopcu. Nieznajomy wziął Jakóba za rękę i tym sposobem ruszyli w dalszą podróż.
Kapitan postępował za nimi z ostrożnością, nie pozwalając sobie na żaden skok, z obawy aby niewłaściwem poruszeniem nie zbudził śpiącego chłopczynę.
W drodze nieznajomy rozpytywał chłopca o dalsze stosunki i okoliczności jego życia. Jakób to tylko wiedział, że matka umarła, że cała garderoba i lepsze sprzęty domowe sprzedane zostały, tak że w końcu zabrakło im nawet na chleb, że