Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziewczyna położyła rękę na ramieniu Astra.
— Żal mi ciebie — szepnęła — widzę, że gdybyś nie dopiął celu, mógłbyś oszaleć. A więc dam ci truciznę i powiem słowo zaklęcia. Ale ty wzamian musisz zrobić to, o co cię poproszę.
— Zrobię, co zechcesz, monna Kassandro. Słucham!
Dziewczyna wskazała daszek nad murem ogrodowym.
— Pozwól mi tam wejść — prosiła.
Astro wstrząsnął głową.
— Nie, nie; wszystko, byle nie to — szepnął.
— A dlaczego?
— Dałem słowo mistrzowi, że tam nikogo nie wpuszczę.
— A czy sam byłeś za tym murem?
— Byłem.
— Cóż tam jest?
— Niema żadnych tajemnic. Doprawdy, monna Kassandro, niema tam nic ciekawego: maszyny, rękopisy, przyrządy astronomiczne, książki, a także osobliwe kwiaty, zwierzęta, rośliny... Jest tam także... zatrute drzewo.
— Jakto?
On je zatruł, żeby wypróbować działanie trucizny na roślinach.
— Proszę cię, Astro, opowiedz mi wszystko, co wiesz o tem drzewie.
— Niema nic do opowiadania. Na samym początku wiosny mistrz przekłół pień i długą iglicą zapuścił tam jakiś płyn szary
— Dziwne doświadczania! Jakie to było drzewo?
— Brzoskwiniowe.
— I cóż potem? Czy owoce przesiąkły trucizną?
— Przesiąkną, gdy dojrzeją.
— Czy widać, że są zatrute?
— Nie, niema śladu. Dlatego mistrz nie pozwala tam wchodzić: boi się, żeby kto nie skosztował pięknego owocu, bo mógłby to życiem przypłacić.