Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż się dzieje z waszą maszyną latającą? — spytała nagle Kassandra? — Czy prędko ją ukończycie?
Kowal zasępił się.
— Do końca jeszcze daleko — mruknął — zaczynamy wszystko nanowo.
— Astro! Astro! Jak możesz wierzyć w takie niedorzeczności? Czyż nie rozumiesz, że te maszyny służą jedynie do odwrócenia uwagi? Mistrz Leonard lata już oddawna.
— Lata? W jaki sposób?
— Tak, jak ja...
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, po chwili złożył ręce, jak do modlitwy i zawołał:
— Monna Kassandro! wszak wiesz, że można mi zaufać. Powiedz mi wszystko.
— Co ci mam powiedzieć?
— Jak ty latasz w powietrzu?
— Chciałbyś wiedzieć? Otóż ci nie powiem. Ciekawość pierwszy stopień do piekła, a ludzie ciekawi — starzeją się.
Umikła. Po chwili spojrzała na niego i rzekła półgłosem:
— Słowa na nic się nie zdały. Trzeba działać.
— Cóż się robi? — spytał głosem drżącym.
— Trzeba znać słowo zaklęcia, trzeba posmarować ciało pewną truciznę.
— Masz ją?
— Mam!
— A znasz słowo zaklęcia?
Dziewczyna kiwnęła głową.
— I będę mógł latać?
— Spróbuj. To pewniejsze od maszyn.
Oko Astra zapłonęło żywym blaskiem.
— Monna Kassandro — szepnął — daj mi trucizny. Chcę spróbować. Mniejsza o to, czy będę latał cudem, czy za pomocą maszyny, bylebym latał w powietrzu. Nie mogę już dłużej czekać.