Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

buchała gorąca woń gotowanego tłuszczu, korzeni i zwierzyny, którą zgłodniali nędzarze wchłaniali żarłocznie, przymykając oczy z zadowolenia.
Pewien chrześcijanin, farbiarz purpury, wypędzony za kradzież z bogatej fabryki w Tyrze, wysysając chciwie wyrzucony przez kucharza liść ślazowy, opowiadał:
— Co się dzieje w Antyochii, moi drodzy, o tem strach mówić na noc!... Niedawno zgłodniała ludność rozszarpała na sztuki prefekta Teofila. I Bóg wie za co!... Gdy się to stało, przypomniano sobie po niewczasie, że nieborak był dobrym i godnym człowiekiem... Powiadają, że to cezar wskazał go ludowi.
Wtedy zgrzybiały starzec, nader zręczny rzezimieszek, odparł na to:
— Widziałem raz cezara. Nie wiem jak komu... Mnie się podobał. Taki młodziutki, włosy ma jak len jasne. Twarz pulchna, ale poczciwa. A jednak, tyle zbrodni. Boże! tyle zbrodni!... Ludzie boją się wyjść na ulicę...
— Wszystko to się dzieje nie z winy cezara, lecz jego żony Konstantyny: to wiedźma!
Jacyś dziwacznie wyglądający ludzie podeszli do gromadki i nachylili się, jak gdyby chcąc wziąć udział w rozmowie. Gdyby światło z kuchni padało silniejsze, możnaby było dostrzedz, że mają ucharakteryzowane twarze, a odzież poplamioną i podartą sztucznie, niby u teatralnych żebraków. Pomimo łachmanów, ręce najbrudniejszego z nich delikatne były i białe, z zaokrąglonymi różowymi paznogciami. Jedna z tych osób szepnęła do ucha towaszyszowi:
— Posłuchaj, Agamenmonie: tutaj także mówią o Cezarze.