Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usadowiony w kuczki pod gołem niebem, za straganem, z którego buchała woń klajstru i skóry, szewc szył buty przy świetle kopcącego kaganka, wyśpiewując na całe gardło piosenki w barbarzyńskim jakimś języku.
Stojąc na progach dwu przeciwległych ruder, przez wązką uliczkę, dwie stare baby, istne czarownice z rozwianymi siwymi włosami, kłóciły się, wrzeszcząc i wygrażając sobie pięściami, o jakiś przeciągnięty do suszenia łachmanów sznur. Dołem handlarz z odległej wioski pośpieszał na targ poranny, wioząc na starej jasnokościstej kobyle w koszach z wikliny całe stosy zgiłych ryb, szerzących wyziew obrzydliwy, od którego przechodnie odwracali się z przekleństwami.
Ryży pucołowaty Żydek walił w dużą miednicę, rozkoszując się przeraźliwym hałasem, gdy inne dzieci, drobniutkie, niezliczone, setkami śród tej nędzy rodzące się i mrące codzień, czołgały się, piszcząc jak prosięta, dokoła kałuż, zarzuconych pomarańczowymi skórkami i skorupkami jaj. W jeszcze bardziej mrocznych i podejrzanych zaułkach, zaludnionych przez złodziejów, gdzie szynki zionęły stęchlizną i wonią skisłego wina, majtkowie ze wszystkich stron świata spacerowali, objąwszy się wpół i na całe gardło wyśpiewując pijackie piosenki.
Nad wejściem do lupanaru wisiała latarnia z wizerunkiem bezecnym, poświęconym bogu Pryapowi; gdy zaś podnoszono we drzwiach kotarę „centonę,” wtedy widać było wewnątrz ciasne rzędy komórek, podobnych do żłobów. W dusznej ciemności bielały nagie ciała kobiece.
A ponad całym tym zgiełkiem, całą ohydą i nędzą ludzką, dolatywały z daleka westchnienia fal, szumiało niewidzialne i nieskończone morze. Pod samemi oknami kuchni piwnicznej pewnego kupca fenickiego gromada obdartusów grała w kości i rozprawiała. Z kuchni kłębami