Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten, którego nazywano Agamemnonem, wydawał się pijanym. Nogi uginały się pod nim. Broda, zbyt gęsta i długa, ażeby mogła być naturalną, nadawała mu pozór fantastycznego rozbójnika. Ale oczy miał poczciwe, jasnoniebieskie, prawie dziecinne. Towarzysze powstrzymywali go co chwila, szepcąc bojaźliwie:
— Uważaj, bądź ostrożnym...
Rzezimieszek zaczął znowu mówić tonem płaczliwym:
— Nie, powiedzcie sami, mężowie i bracia, czy to tak być powinno?.. Chleb drożeje z dnia na dzień. Ludzie mrą, jak muchy. A tymczasem... wyobraźcie tylko sobie! Niedawno przybywa z Egiptu ogromny okręt trójmasztowy. Wszyscy się cieszą; myślimy, że przywozi zboże. To Cezar — powiadają — sprowadza je, żeby lud nakarmić. I jak myślicie, moi drodzy, co to było? Piasek aleksandryjski, osobliwy piasek różowy z Libii do nacierania atletów! Piasek dla gladyatorów dworskich! Piasek zamiast zboża! Dobre, co? — zakończył, z oburzeniem wymachując zwinnymi złodziejskimi palcami.
Agamemnon trącił w łokieć towarzysza:
— Zapytaj go o nazwisko! Prędko!
— Zaraz, zaraz... Trochę później...
— U nas w Seleucyi — zauważył gremplarz wełny — to jeszcze spokojnie, ale w Antyochii same zdrady, szpiegostwa, donosicielstwa!
Farbiarz ostatni raz oblizał liść ślazowy i cisnął, przekonawszy się, że już w nim ani odrobina smaku nie została, poczem burknął z cicha i ponuro:
— Tak, tak, jeżeli się Bóg nie zmiłuje, wkrótce ciało ludzkie i krew tańsze będą od chleba i wina.
A gremplarz, filozof pijaczyna, rzekł z ciężkiem westchnieniem: