Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przysłuchującą się uważnie Psychę. — Chrześcijanka zwróciła się do mnie, i Afrodyta ją uleczy.
I z zachwytem pokazywał dwa białe gołębie razem związane, które chrześcijanka mu wręczyła z prośbą o ofiarowanie ich bogini miłości.
Amaryllis wzięła do rąk ptaszyny, ucałowała w różowe dzióbki i oznajmiła, że szkoda wielka byłaby je zabijać.
— Ojcze, ofiarujmy je bogini bez krwi rozlewu.
— W jaki sposób?.. Ofiara krwi wymaga.
— Darujmy im wolność. Niech lecą do nieba, do tronu Afrodyty. Wszak bogini jest w niebie, nie prawdaż? Więc je tam przyjmie... O, pozwól mi na to, błagam cię, ojcze kochany!..
Amaryllis całowała go tak czule, że nie mając serca odmówić dziewczęciu, Olimpiodor pozwolił jej rozpętać gołębie i puścić wolno. Wesoło trzepocząc skrzydełkami białemi, ptaki wzleciały ku niebu, „do tronu Afrodyty.” Kapłan przysłonił dłonią oczy i patrzał, jak dar chrześcijanki niknął w obłokach, podczas gdy Amaryllis skakała i klaskała w dłonie z radości, wykrzykując:
— Afrodyto. Afrodyto! Przyjmij tę ofiarę niekrwawą!..
Gdy Olimpiodor odszedł, Julian z poważną i nieśmiałą miną zwrócił się do Amaryllidy. Rumieniec oblał mu twarz, gdy drżącym głosem wymawiał imię dziewczęcia:
— Amaryllis! Przyniosłem ci...
— Ach, dawno już miałam się ciebie zapytać, co ty tam masz takiego?..
— To jest... tryrema...
— Tryrema... Jaka? Po co? Co ty mówisz?
— Prawdziwa tryrema liburnyjska...
Zabrał się z pośpiechem do rozwijania swego podarunku i nagle wobec przyglądającej mu się dziewczyny