Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uczuł niewysłowione zawstydzenie. Aamryllis spoglądała nań w zdumieniu. Zmieszany ostatecznie, chłopiec rzucił na dziewczynę błagalne wejrzenie i spuścił zabawkę do zbiornika wodotrysku.
— Spojrzyj tylko, Amaryllis... to tryrema... prawdziwa tryrema... z żaglami, ze sterem. Patrz, jak doskonale płynie!
Ale Amaryllis zaśmiała się głośno:
— Jakiś ty zabawny! Na cóż mi twoja tryrema? Nie dalekobym na niej zajechała! Statek dobry dla myszy lub cykady. Podaruj go lepiej Psyche, ją to uraduje. Patrz, jak pożądliwie nań spogląda.
Głęboko dotknięty, Julian próbował udawać obojętność, chociaż łzy go dławiły, i zadając gwałt sobie, drżącemi ustami przemówił z pogardą:
— Widzę, że się nie znesz wcale...
A po namyśle dodał:
— Nie znasz się wcale... na sztuce.
Ale Amaryllis śmiała się jeszcze głośniej.
Ku większemu upokorzeniu chłopca, zawołano ją w tej chwili do narzeczonego, zamożnego kupca z Samos, który się stroił bez smaku, perfumował bez miary i popełniał mnóstwo błędów gramatycznych w rozmowie. Julian nie mógł go znosić, i od chwili, gdy się dowiedział o jego przybyciu, cały urok domku był dla niego stracony.
Z sąsiedniego pokoju dochodził go ożywiony szczebiot Amaryllidy i głos jej narzeczonego.
Nie mówiąc ani słowa, Julian z chłodną zawziętością porwał drogą swoją tryremę, prawdziwą tryremę liburnyjską, która go tyle kosztowała mozołu, i wobec przelękłej Psyche połamał maszty, poszarpał żagle, poplątał liny i tratował nogami zabawkę póty, póki nic z niej nie zostało.