Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to jest?
— Zły duch! — wykrzyknął mały, wybałuszając zielone oczy ze strachu i czepiając się odzieży towarzysza. — Nie porzucaj mnie, wujaszku!
— Aha, to sowa!.. Ależ nam napędziła strachu!..
Ogromny ptak nocny, spłoszony z kryjówki, odleciał, wydając głośne jęki.
— Dajmy temu pokój — rzekł duży. — To się z pewnością nie zapali.
— Co się nie ma zapalić? Drzewo spróchniałe, zeschłe na słońcu, stoczone przez robaki... dotknij, to się rozsypie. Od jednej iskry ci wybuchnie. No, no, nie marudź! do roboty!
I mały popychał dużego niecierpliwie.
— Teraz napchaj słomy w dziurę... Jeszcze, jeszcze! Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi świętemu!..
— Czego się wijesz, jak węgorz? — burczał gniewnie duży. — Masz się z czego radować!
— Czemu nie? Aniołowie radują się w tej chwili w niebie! Tylko pamiętaj, wujaszku, gdyby nas złapano, nie zapieraj się niczego! Ja nie wiem o niczem... Rozpalimy sobie ogieniek. Bierz krzesiwo, krzesaj!
— Idź do dyabła! — odparł tamten, próbując go odepchnąć. — Nie skusisz mnie, wężu przeklęty! Tfy!.. Sam sobie podpalaj!
— To tak, chcesz się cofnąć... Zobaczymy, bratku.
I drżąc ze wściekłości, mały wpił się w ryżą brodę dużego.
— Ja pierwszy na ciebie doniosę! Mnie uwierzą...
— No, no, odczep się, dyabliku... Dawaj krzesiwa! Niema rady. Raz trzeba skończyć.
Posypały się iskry. Mały, dla większej dogodności, legł na brzuchu i stał się jeszcze podobniejszym do węża.