Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od tego czasu wyrocznie milczą. Świątynia została splamioną, i bóg się oddalił.
— To świętokradztwo!... — zawołał oburzony cesarz.
— W tym właśnie roku — ciągnął starzec — dziewica sybilla Diotyma wydała na świat syna głuchoniemego, co było złą wróżbą. Wody strumienia Kastylskiego, zawalone gruzami, zmalały i straciły swą siłę proroczą. Jedno tylko źródło święte nie wyschło; zowie się ono „Łzy Słońca.” O, tam, gdzie teraz usiadło dziecię... Kropla spływa po kropli z omszonego głazu. Powiadają, że to Helios opłakuje nimfę w laur zamienioną. Euforyon przesiaduje tam całymi dniami.
Julian odwrócił się. Pod omszoną skałą siedziało chłopię nieruchomo, zbierając na rozpostartą dłoń ręki ociekające krople. Promień słońca przedarł się przez wawrzyny, i zaiskrzyły się w nim łzy powolne, nieutulone i ciche. Cienie chwiały się dziwnie, i przez chwilę wydało się Julianowi, że dwa przezroczyste skrzydełka drgnęły za plecyma pięknego, jak bożek mały, chłopca. Był tak blady, tak smutny i tak uroczy, że cesarz pomyślał mimowoli:
— To sam Eros, mały dawny bożek miłości, cierpiący i skonania blizki w naszym wieku galilejskiego przygnębienia. Zbiera on ostatnie łzy miłości, łzy boga po Dafne, po umarłem pięknie.
Głuchoniemy siedział nieruchomo, a wielki motyl czarny, aksamitny, żałobny, siadł mu na głowie. Nie zauważył tego i nie drgnął. Jak cień złowieszczy trzepotał się motyl nad schyloną główką chłopczyny, a łzy słońca kapały jedna po drugiej na różową rękę Euforyona, i śpiewy kościelne żałobne, beznadziejne, rozlegały się coraz silniej a silniej.