Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Puść parę! — rozkazał Buzyrys ochrypłym głosem.
Z samej głębokości tego głosu można było powziąć wyobrażenie o niesłychanej liczbie milionów, którymi obracał kupiec.
Odkręcono kurki u dwóch rur metalowych, i para gorąca z sykiem buchnęła przez otwory, otaczając kupca mgłą gęstą. Jak potworny jakiś bożek w apotezie stał śród białego obłoku, sapiąc, pochrząkując z lubością i klepiąc się tłustemi dłońmi po czerwonym mięsistym brzuchu, który dudnił jak bęben.
Tuż obok siedział na piętach dawny dozorca przytułków i szpitali Apollina, urzędnik kwestury, Markus Auzoniusz. Drobny, szczupły, wyglądał obok tłustego ogromu kupca jest oskubany i zziębły kurczak.
Szyderczy Juniusz Mauricus nie mógł wywołać potów na swem ciele żylastem, suchem jak kij, żółcią przesiąkłem.
Gargilian leżał rozciągnięty na posadzce mozaikowej, odęty, zwiędły i miękki, jak żelatyna, a ogromny jak cielsko kiernoza. Niewolnik Paflagończyk, dysząc z wytężenia wycierał mu grzbiet otyły kawałkiem mokrego sukna.
Poeta Publiusz Porfiryusz Optacyanus, obecnie wzbogacony, rzucał melancholijne spojrzenia na swoje nogi, zeszpecone podagrą.
— Czy znacie, przyjaciele, — zapytał poeta — odę byków białych do cesarza rzymskiego?
Nio. Powiedz nam.
— Jeden wiersz tylko: „Jeżeli zwyciężysz Persów, zginęliśmy.”
— I to wszystko?
— Czegóż więcej potrzeba?
Białe połcie Gargliana zatrzęsły się od śmiechu.