Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Julian poznał Arsinoe.
Zmieniła się ogromnie. Tylko włosy pozostały te same: ciemno-złote u korzeni, płowe ku końcom, jak miód w promieniach słonecznych.
Powieki drgnęły. Westchnęła.
Przed oczyma Juliana przemknęło wspomnienie przezpysznego ciała amazonki, zalanego światłem, oślepiającego jak złotawe marmury Partenonu, i, ogarnięty miłością niepowstrzymaną, wyciągnął ręce ku śpiącej w cieniu czarnego krzyża zakonnicy i wyszeptał:
— Arsinoe!
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała nań bez zdziwienia i przestrachu, jak gdyby się spodziewała jego przyjścia. Ale, odzyskując przytomność, zadrżała i potarła rękę czoło.
Postąpił ku niej.
— Nie obawiaj się niczego. Rzeknij słowo, a pójdę sobie.
— Po coś tu przyszedł?
— Chciałem się przekonać, czy istotnie...
— Co ci potem, Julianie?... My się nie zrozumiemy...
— Więc naprawdę uwierzyłaś w Niego, Arsinoe?
Nic nie odrzekła, na dół opuściwszy oczy.
— Pamiętasz noc naszą w Atenach? — ciągnął cesarz.
— Pamiętasz, jak wtedy kusiłaś mnie, galilejskiego mnicha, zupełnie, jak ja ciebie teraz kuszę? Dawna duma, siła dawna malują się wciąż na twojej twarzy, Arsnoezamiast niewolniczej pokory galilejskiej!... Dlaczego udajesz? Serca tak zmienić niepodobna. Wyznaj mi prawdę!...
— Pragnę panowania... — odrzekła cichutko.
— Panowania! Zatem pamiętasz jeszcze o naszym sojuszu! — zawołał radośnie Julian.