Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bożyszcze wschodnie, wystawiała skórę tygrysią na swej piersi zwiędłej, wyschłej, bezwstydnie wyróżowanej, i uśmiechała się wyzywająco.
Julian począł się z niesmakiem przyglądać uczestnikom poohodu.
Skoczkowie na linie, legioniści pijani, kobiety rozpustne, jeźdźcy cyrkowi, gimnaści, zapaśnicy, mimicy swawolili dokoła niego.
Pochód doszedł do rogu ulicy. Jedna z bachantek wbiegła do szynku, zionącego wstrętną wonią ryb i zjełczałego tłuszczu, a wyniósłszy stamtąd placuszków tłustych za trzy obole, poczęła jeść chciwie, oblizując się. Skończywszy, otarła ręce o jedwabną szatę szkarłatną, daną jej na uroczystość ze skarbca cesarskiego.
Chór Sofoklesowy znudził się wkrótce, ochrypłe głosy rozpoczęły z zapałem jakąś piosnkę uliczną Wszystko to zaczęło Juliana wstrętem przejmować. Pijany Celt podtknął się i przewrócił. Towarzysze jęli go podnosić. W tłumie schwytano dwu złodziejów, odgrywających doskonale rolę starożytnych faunów. Ci zaczęli się bronić. Wynikła bójka. Z całego orszaku tylko pantery zachowały wdzięk i powagę.
Wreszcie zbliżano się do świątyni, i Julian zeszedł z wozu.
— Mam więc stanąć przed ołtarzem Dyonizosa w otoczeniu całej tej zgrai? — myślał.
Chłód odrazy przebiegał mu po ciele. Patrzał na postaci zezwierzęcone, wyczerpane rozpustą, z wyglądem trupim pomimo uróżowania, na przykrą nagość ciał, wycieńczonych anemią i postami, grozą gehenny chrześcijańskiej i skrofułami. Zdawała się zalatywać od nich atmosfera lupanarów i szynków. Oddech tłumu, cuchnący