Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zgniłą rybą i kwaśnem winem, bił mu w twarz przez dymy kadzideł. Ze wszystkich stron wyciągano ku niemu pergaminowe z prośbami.
— Obiecano mi miejsce w twoich stajniach... Wyparłem się Chrystusa, i nic mi nie dano...
— Nie opuszczaj nas, boski Auguście! okaż nam swoją opiekę!... Wyrzekliśmy się wiary ojców, ażeby się przypodobać tobie. Jeżeli ty nas odtrącisz, do kogóż się udamy?
— Dostaliśmy się w pazury czarcie — jęknął ktoś z rozpaczą.
— Milcz, durniu! czego się drzesz? — zakrzyczeli go inni.
Chór przytłumił te głosy:

— Z hałasem, pieśniami, krzykiem
I z tłumem dziewcząt szalonych,
Co, rozognione, w zachwycie
Pląsem bachicznym czczą ciebie,
Zstąp do nas, radosny boże!

Julian wszedł do świątyni i patrzał na marmurowy posąg Dyonizosa. Oczy jego wypoczywały po szkaradzie ludzkiej na dumnych, czystych konturach ciała boskiego. Nie dostrzegał więcej ludzi; zdawało mu się, że jest sam, niby człowiek śród stada bydląt.
Cesarz przystąpił do składania ofiary. Lud patrzał ze zdumieniem, jak cesarz rzymski, Pontifex Maximus, w żarliwości religijnej wykonywał pracę niewolników: łupał drwa, znosił gałęzie, czerpał wodę, czyścił ołtarz, popiół wygarniał, rozdmuchiwał ogień.
Skoczek na linie rzekł szeptem do sąsiada:
— Patrz, jaki czynny! O, ten kocha swych bogów.
— Dalibóg, — odparł zapaśnik w przebraniu satyra,