Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w bluszcz. Promienie słońca, padając w głąb tej czary kryształowej, napełniały ją światłem po brzegi, jak winem. Obok rydwanu kroczyły oswojone pantery, przywiezione z wyspy Serendiby. Bachantki śpiewały, uderzając w tympanony i potrząsając płonącemi pochodniami, a przez obłoki dymu widać było młodzieńców z rogami faunów na czole, nalewających ze dzbanów wino w puhary. Potrącali się ze śmiechem, i nieraz płyn rubinowy, omijając puhar, padał na krągłe obnażone ramię bachantki, rozpryskując się w mnóstwo kropelek. Na ośle ciągniono otyłego starca, skarbnika nadwornego, wielkiego łotra i kubaniarza, który doskonale grał rolę Sylena.
Bachantki śpiewały, wskazując młodego ccsarza:
„W obłoku wiecznie błyszczącym
Zasiadasz, Bachusie błogi...”
Tysiące głosów podchwyciły pieśń z „Antygony” Sofoklesa

Zstąp do nas, o Zeusa dziecię!
Zstąp do nas, boże, przywódco
Chórów namiętnie rozgłośnych,
Świateł, płonących w noc ciemną!
Z hałasem, pieśniami, krzykiem
I z tłumem dziewcząt szalonych,
Co, rozognione, w zachwycie
Pląsem bachicznym czczą ciebie,
Zstąp do nas, radosny boże!

Wtem Julian usłyszał śmiechy, pisk kobiecy i drżący głos starca:
— A, śliczna turkaweczko!
To ofiarnik, jowialny staruszek, uszczypnął w łokieć obnażony dorodną bachantkę. Julian zmarszczył brwi i przywołał starca, który nadbiegł w podskokach, kulejąc.
— Przyjacielu, — szepnął mu Julian do ucha — chciej