Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary ofiarnik powtórzył, kiwając głową:
— Nie postanawiaj nic tej nocy. Bogowie milczą.
— Co to znaczy? — zawołał cezar z oburzeniem. — W takiej chwili zachciało się im milczeć!
Wszedł Nogodares z miną tryumfującą:
— Raduj się, Julianie. Tej nocy los twój się rozstrzygnie... Śpiesz, bo potem będzie za późno.
Mag spoglądał na hierotanta, hierofant na maga.
— Czekaj! — mówił chmurnie ofiarnik eleuzyjski.
— Odważ się! — twierdził Nogodares.
Julian stał pośród nich w niepewności, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
Ale twarze augurów były nieprzeniknione. Widać było, że walczyli z sobą o zaufanie cezara.
— Co czynić? — szepnął Julian.
Wtem z radością przypomniał sobie:
Zaczekajcie Mam w bibliotece starożytną księgę sybilińską: „O sprzecznościach w haruspicyach.” Zobaczymy!
Pobiegł do biblioteki. W korytarzu spotkał się z biskupem Doroteuszem, który w stroju pontyfikalnym, z krzyżem w dłoni, niósł Przenajświętszy Sakrament.
— Co to? — zapytał Julian, cofając się mimowoli.
— Święty Wiatyk dla twej konającej małżonki, cezarze.
Doroteusz surowo i przenikliwie spoglądał na pitagorejską odzież Juliana, na twarz jego pobladłą z płonącemi oczyma, na pokrwawione ręce.
— Małżonka twoja — ciągnął biskup — pragnie cię widzieć przed śmiercią. Czy przyjdziesz?
— Przyjdę... przyjdę... Ale nie zaraz... później... Och, bogowie... jeszcze jedna zła wróżba! I to w takiej chwili! Ona wszystko czyni nie w porę!