Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, Myrro, — łkała — ja ciebie nie opuszczę... Pozostanę na zawsze z tobą.
Oczy Myrry zajaśniały weselem.
— A zatem ty...? — wyszeptała.
— Tak jest, chcę wierzyć i uwierzę! — zawołała Arsinoe.
I w tej samej chwili zdumiała się nad temi nieoczekiwanemi słowy. Wydawały jej się one cudem, nie złudzeniem, przeto ich cofnąć nie chciała.
— Udam się na pustynię, Myrro, jak ty, zamiast ciebie — ciągnęła w uniesieniu szalonej miłości. — I jeżeli Bóg istnieje, musi sprawić, ażeby nie było śmierci, ażebyśmy wiecznie były razem!
Myrra z przymkniętemi oczyma słuchała słów siostry i z uśmiechem niezmiernego uspokojenia szepnęła:
— Teraz mogę zasnąć. Nic mi już nie trzeba. Dobrze mi.
Nie odemknęła już oczu, nie przemówiła ani razu. Twarz jej pozostała spokojną i poważną, jak umarłych. Tak przeżyła jeszcze dni kilkanaście.
Kiedy jej podsuwano do ust czarę wina, wypijała parę kropel. Gdy oddech jej stawał się nierównym i utrudnionym, Juwentyn, pochylony nad nią, śpiewał modlitwę lub jaki hymn kościelny, i wkrótce Myrra, niby ukołysana, zaczynała oddychać ciszej i równiej.
Pewnego jasnego wieczoru, gdy słońce przeistoczyło Ischię i Capreę w olbrzymie przezrocze ametysty, gdy morze nieruchome zlewało się z niebem, na którem pierwsza gwiazda, jak przeczucie, niedostrzegalnie prawie drżała. Juwentyn śpiewał przy konającej słodki hymn wieczorny:

Deus, creator omnium,
Polique rector, vestiens
Diem decore lumine,
Noctem sopora gratia...