Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedzi. Zawrzała walka pierś przeciw piersi, tarcza przeciw tarczy. Ponad równiną wzbiła się kurzawa tak gęsta, że zaćmiła promienie słońca.
W tej chwili na prawem skrzydle żelazne zastępy konnych klibinaryuszów zachwiały się i rzuciły do ucieczki, grożąc stratowaniem stojących z tyłu legionów. Skroś obłoku strzał i włóczni zabłysła tam w pełnem słońcu ognistej barwy przepaska na głowie olbrzymiego króla Chnodomara.
Julian w czas dobiegł cwałem na swym wronym rumaku, białym od piany. Zrozumiał podstęp. Ukryta w szeregach konnicy piechota barbarzyńska wczołgiwała się pod wierzchowce rzymskie, płatając im brzuchy cięciem krótkiego miecza. Konie padały, pociągając za sobą pancernych katafrastów, którzy przygnieceni ciężarem swej zbroi, podnieść się nie mogli.
Julian stanął wpoprzek ich drogi. Musiał albo powstrzymać pierzchających jeźdźców, albo paść pod kopytami koni. Zmykający trybun klibinaryuszów wpadł na niego. Poznał Juliana, wstrzymał konia, pobladł ze wstydu i przerażenia. Wszystka krew napłynęła Julianowi do głowy; zapominając o swych księgach klasycznych, wychylił się, chwycił zbiega za kark i krzyknął głosem dzikim, który jemu samemu obcym się wydał:
— Tchórzu!
I odwrócił trybuna twarzą ku nieprzyjacielowi. Wtedy katafraści zatrzymali się wszyscy. Poznali wystrzępionego w boju szkarłatnego smoka cezarowego i stali w pomieszaniu. Ale po chwili cała masa żelazna zwróciła się z chrzęstem i runęła znowu na nieprzyjaciół.
Stał się zamęt. Włócznia ugodziła Juliana prosto w piersi; jedynie pancerzowi zawdzięczał ocalenie. Strzała swisnęła mu koło ucha, musnąwszy piórami policzek.