Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dźwięki rogu stawały się coraz wyraźniejsze. Aragaris, węsząc na podobieństwo ogara, zauważył, że czuć dym. W pobliżu snadź były rozłożone ogniska.
Noc czyniła się ciemniejsza, zaledwie można było rozróżnić drogę. Ścieżka ginęła śród bagien. Trzeba było przeskakiwać z kępy na kępę. Mgła zapadała.
Niespodzianie z wielkiej jodły, której omszone konary przypominały długą siwą brodę, zerwało się coś z przeraźliwym krzykiem. Strombix przykucnął ze strachu.
Zabłądzili ostatecznie. Strombix wdrapał się na drzewo.
— Ogniska są na północ. Niedaleko. Widać tam szeroką rzekę.
— To Ren, Ren! — zawołał Aragaris. — Chodźmy prędzej!
Zaczęli się przeciskać pomiędzy brzozami i osikami stuletniemi.
— Wujaszku, tonę! — skomlał Strombix. — Coś mnie za nogę ciągnie! Gdzieżeś ty?..
Z wysiłkiem Aragaris wydobył go z trzęsawiska i śród przekleństw wsadził sobie na plecy. Wkrótce Sarmata namacał nogami nawpół zgniłe pale faszyn, założonych przez Rzymian. Te faszyny doprowadziły ich do wielkiego gościńca, który wycięło niedawno wojsko Sewera, wodza Julianowego. Barbarzyńcy, ażeby przeciąć drogę, zatarasowali ją według swego zwyczaju olbrzymimi pniami drzew zwalonych.
Trzeba się było przez nie przedzierać. Drzewa te, bądź zbutwiałe, mchem pokryte i rozsypujące się pod nogami, bądź twarde i oślizgłe na deszczu, nadzwyczaj utrudniały przejście. Po takich to drogach, w ciągłem oczekiwaniu napadów, musiała dążyć armia Juliana, z trzy-