Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nagrodziła go jednym z tych uśmiechów, które dotyczczas jeszcze wywierały nieprzeparty wpływ na serce cesarza.
Pod portykiem, oddzielonym od wielkiej sali zasłoną z kobierca, z poza której cesarz lubił przysłuchiwać się temu, co się działo na posiedzeniach synodu, mnich z tonsurą w kształcie krzyża, w tunice z kapturem, zwanej „colobium,” z grubego ciemnego płótna, zbliżył się do Konstancyusza. Był to Julian.
Ukląkł przed Konstancyuszem, przypadł do ziemi i, ucałowawszy róg dalmatyki cesarskiej, przemówił:
— Witam dobroczyńcę mego, zwycięskiego i wielkiego cesarza Augusta Konstancyusza! Racz spojrzeć na mnie przychylnie, Wasza Świętobliwości!
— Szczęśliwi jesteśmy, że cię widzimy, mój synu.
Stryjeczny brat Juliana wspaniałomyślnie dłoń swą do ust mu przyłożył. Julian ucałował tę dłoń, zbroczoną krwią jego ojca, brata i wszystkich krewnych.
Potem wstał blady z iskrzącemi się oczyma, utkwionemi w swym wrogu. Ściskał rękojeść kindżału, ukrytego w fałdach ubrania. Małe ołowiano-szare oczy cesarza błyszczały pychą, i tylko chwilami zapalała się w nich przebiegła ostrożność. Był on o głowę niższy od Juliana, barczysty, silny i tęgi, z nogami kabłąkowatemi, jak u starych przyrosłych do siodła wojowników. Na gładkich jego skroniach i kościach policzkowych śniada skóra lśniła się nieprzyjemnie. Wązkie wargi zaciskał surowo, jak człowiek lubiący przedewszystkiem ład i punktualność. Wyraz taki napotyka się często u starych pedantów nauczycieli.
Wszystko to wstrętnem się wydawało Julianowi, który czuł owładającą nim wściekłość zwierzęcą. Nie mając sił na wypowiedzenie jednego słowa, spuścił oczy i oddychał ciężko.