Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Publiusz mówił to wszystko z miną tak zabawnie tajemniczą, że Juliana zdjęła ciekawość. Wstał więc, obuł się, i poszli.
— Jeden warunek. Nic nie mów i niczemu się nie dziw. Inaczej oczarowanie zniknie. Na Kaliopę i Erato, zawierz mi! Dwa kroki stąd... a żeby ci się droga jeszcze krótszą wydała, odczytam ci początek epitafjum dla mojej dzierżawczyni.
Wyszli na pełen kurzu gościniec.
W pierwszych promykach słońca bronzowa tarcza Minerwy Promachos błyszczała ponad różowym Akropolisem, a koniec jej cienkiej włóczni tlił się w lazurze, jak płonąca świeca. Wzdłuż baryer kamiennych, za któremi śród drzew figowych szemrały strumienie, chrząszcze cykały głośno, idąc o lepsze z ochrypłym głosem natchnionego wieszcza, odczytującego swoje epitafium.
Publiusz Optacyanus Porfiryusz nie był pozbawiony talentu, ale życie złożyło mu się nader dziwnie. Kilkanaście lat temu był właścicielem prześlicznego domku, „istnej świątyni Hermesa,” w Konstantynopolu, w pobliżu Chelcedońskiego przedmieścia. Ojciec jego, handlarz oliwy, pozostawił mu niewielką fortunę, pozwalającą na życie bez troski. Ale Publiusz, zwolennik starożytnego helenizmu, oburzał się na to, co nazywał „tryumfem niewolnictwa chrześcijańskiego.” Napisał poemat wolnomyślny, który się nie spodobał cesarzowi Konstancyuszowi. Byłby on może nań uwagi nie zwrócił, jako na brednie poetyckie, ale na nieszczęście znajdowała się w nim aluzya do osoby cesarza. To nie mogło ujść bezkarnie. Zemsta spadła na autora: skonfiskowano mu dom i grunta, jego zaś samego wygnano na odludną wyspę Archipelagu, na której nic nie było prócz skał, kóz i febry. Optacyan nie zniósł tej próby, wyklął swoje liberalne poglądy i po-