Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sokrates. — Na Palladę! cudne to miejsce. Prawdopodobnie poświęcone jest nimfom i bogu Acheloosowi, jak sądzić należy po tych posążkach. Czy nie uczuwasz, Fedro, że tutaj wietrzyk szczególnie jest łagodny i wonny? Tu w samym śpiewie chrząszczów czuć jakąś słodycz, przypominającą lato. Ale najbardziej podobają mi się te wysokie trawy; możemy na nich głowy położyć...
Julian z uśmiechem rozejrzał się dokoła: wszystko tak było, jak przed ośmiu wiekami. Właśnie chrząszcze rozpoczynały swe śpiewy śród traw...
— Nogi Sokratesa stąpały po tej ziemi! — pomyślał.
I zanurzywszy głowę w gęste trawy, ucałował z zapałem świętą ziemię.
— Witaj, Julianie! Wyborny kącik wyszukałeś tu sobie do czytania. Czy pozwolisz usiąść przy tobie?
— Siadaj, zrobisz mi przyjemność. Poeci nie mącą samotności.
Spojrzawszy na przyodzianą w niepomiernie długi płaszcz mizerną postać poety Publiusza Optacyana Porfirjusza, Julian z mimowolnym uśmiechem pomyślał sobie.
— Takie to małe i bezkrwiste i chude, że w samej rzeczy możnaby uwierzyć, iż wkrótce przemieni się w konika polnego według podania Platona o poetach!
Publiusz w istocie na podobieństwo konika polnego umiał żyć prawie bez pożywienia, jakkolwiek bogowie odmówili mu zdolności nieodczuwania głodu i pragnienia. Na ziemistej, pomarszczonej, oddawna nie golonej jego twarzy, na zsiniałych wargach wiecznie znać było piętno nienasyconego głodu.
— Dlaczego nosisz płaszcz taki długi, Publiuszu? — zapytał Julian.
— Bo to nie mój — odparł tenże z obojętnością filozofa; — to jest, właściwie mój, ale tylko na chwilę. Wynaj-