Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tymże czasie kaci namaszczali tłuszczem powrozy.
Stary podoficer grenadyerski, stojący tuż przy szubienicy, patrzył na to i chmurzył się. Znał się on dobrze na wieszaniu ludzi, bo w czasie pochodów Suworowa w Królestwie Polskiem powiesił sam z jaki tuzin żydków szpiegów. Widział więc, że powrozy przemokły od nocnej rosy i tłuszcz się ich nie chwyci, że twarde będą i pętla może się wysunąć.
Skazańcy weszli na pomost i stali szeregiem obok siebie zwróceni twarzami do Troickiego placu.
Stali w następującym porządku od prawej ku lewej stronie: najpierw Pestel, dalej Rylejew, Murawiew, Bestuzew i Kachowski.
Kat włożył im pętle na szyje, w chwili owej twarze wszystkich skazańców były jednako spokojne i jakby zamyślone. Skoro założono stryczek na szyję Pestela z posennej jego twarzy przemknęła myśl, którą możnaby wyrazić następnymi słowami.
»Czy umieram za nic, czy za coś? Za chwilę dowiem się«.
Nasunięto im kołpaki na oczy.
— Panowie, poco to — rzekł Rylejew, który miał wrażenie, że nietylko palce, ale i żółta twarz Czuchońca krzątającego się przy nich pokryta łuszczącą się skórą, cuchnie łojem.
Znów uczuł gniotący ciężar tłoczący mu piersi, lecz gdy Kachowski uśmiechnął się, sprawił, że odrzucić mógł i tą ostatnią skałę walącą się na niego, jak lekką piłkę.
Uśmiechnął się Murawiew do Bestuzewa.
— Będzie goniec, będzie!