Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowa te przyszły na pamięć Golicynowi, skoro przeczytał zapiski Murawiewa: »Mój testament Rosyi«.
Okno celi było otwarte. Z powodu upałów lipcowych, nieznośnie skwarnych, władze więzienne pozwoliły na otwieranie okien, z obawy, by się więźniowie nie podusili. W ciszy nocnej dochodził od Kronwerskiego nasypu głuchy stuk topora i łoskot młotów. Golicyn nie słyszał tego, dopóki czytał, lecz ukończywszy, zauważył: »Stuk! Stuk! Stuk!«i znów cicho: »Stuk! Stuk! Stuk!«.
— Co oni robią? — myślał.
Zrana jeszcze zauważył na wale robotników ciesielskich, którzy coś majstrowali, dźwigali, to opuszczali dwa czarne słupy. Jenerał adjutant w kapeluszu z białym pióropuszem, nadjechał konno i patrzał przez lornetkę na roboty cieślów, a potem wszyscy znikli.
I oto znowu: Stuk! Stuk!
Stanął przy oknie i wyjrzał. Lipcowa noc była jasna, lecz w powietrzu, jak wogóle w tych dniach opary, dym i mgła. W tej mgle na wale snuły się cienie, które dźwigały, to opuszczały dwa czarne drągi. »Co oni robią?« — myślał Golicyn. A z sąsiedniej celi dochodził go szept. To Murawiew po przez szczeliny ściany szeptał do Bestuzewa, przygotowując go na śmierć.
Golicyn padł na swój tapczan i zakrył się z głową prześcieradłem. Przypomniał sobie, co mu mówił Mysłowski o pięciu osądzonych na śmierć.
— Nie zlęknijcie się tego, co wam powiem — mówił Ojciec Piotr. — Wyprowadzą ich pod szubienicę, ale w ostatniej chwili przyleci goniec cesarski i przywiezie im ułaskawienie.