Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieni się po przez zasłonę dymu jak rozgorzała głownia. Ich to krwawe słońce, to może pochodnia krwawa mściwych Eumenid dla nas, dla Rosyi; żagiew wschodząca, która już nie zajdzie.

*

Miałem sen. We śnie tym na czele powstańczych rot rozbójniczej szajki, przebiegłem całą Rosyę jako zwycięzca. Wszędzie wolność bez Boga, zbrodnia i bratobójstwo nieukrócone. A nad Rosyą całą obróconą w czarne pogorzelisko, widniało słońce krwawe, krwawa czasza dyabelska. I Rosya cała, zbójecka szajka pianego motłoch szła za mną krzycząc:
— Hurra! Murawiew. Pugaczew! hurra! Jezus Chrystus!

*

Mnie ten sen już nie straszny; lecz czy nie strasznym będzie dla wnuków i prawnuków!

*

Nie! Czadajew nie miał racyi. Rosya to nie biała karta: Zapisano już na niej słowa »Królestwo zwierza«. Straszny jest »Car zwierz« lecz czy nie straszniejszy odeń »Naród zwierz«. Rosya nie zbawi się dopóki z łona jej nie wyrwie się głos bólu i skruchy, którego echo wypełni cały świat.

*

Słyszę już ciężkie stąpania. Zwierz idzie!

*

Rosya ginie! Rosya ginie! Boże zbaw Rosyę!


ROZDZIAŁ VII.

»Ile razy wchodzę do celi Sergiusza Iwanowicza ogarnia mnie to samo uczucie kornej czci, co gdy wstępuję na stopnie ołtarza dla służby Bożej«.