Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiązku zwrócić waszą uwagę, że teraz tem bardziej nikogo nie wydam — odparł Golicyn, patrząc mu prosto w oczy, a w duszy pomyślał: »Dobry chłopak, a jeśli naczalstwo rozkaże, gotów pięty przypiekać«.
Pour cette fois je ne vous parle pas comme un juge mais comme un gentilhomme votre egal — zaczął Lewaszew, wracając do poprzedniej uprzejmości. — Nie rozumiem, doprawdy, książę, skąd ta ochota robienia z siebie męczennika dla ludzi, którzy was sprzedali.
— Nie rozumiecie, wasza wielmożność, skąd ochota nie robienia z siebie nikczemnika? — spytał Golicyn.
Lewaszewa nieco to uraziło, lecz dobry chłopak nie wziął zbytnio do serca obrazy, rozumiejąc dobrze, że aresztant w położeniu Golicyna nie usposobiony jest do prawienia grzecznostek.
— Bądźcie łaskawy książę przeczytać i podpisać — rzekł — podsuwając Golicynowi protokół przesłuchania.
Golicyn spojrzał i stwierdził, że jenerał pisze, jak szewc i podpisał, nie czytając.
Lewaszew wstał, rozprostował członki, przez co obcisła jego husarska kurtka, opięła się bardziej jeszcze na ciele, odlewając dosłownie kształtną jego figurę. Nie ślęczyć bo takiemu gładyszowi nad papierami, a przystałoby mu raczej tańczyć mazura w sali balowej z pięknemi paniami, lub gnać jak wicher w płomiennym zamęcie bitwy.
Pociągnął za sznur od dzwonka, na co wbiegł feldjeger, wówczas wskazał Golicynowi stojący obok biurka, zielony, jedwabny parawan.