Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Marynko! Czy drobisz o co cię poproszę? Przyrzeknij.
Spojrzała na niego.
— Poco? Wiesz bardzo dobrze, że zawsze robię to co chcesz.
— Wszystko.
— No! oczywiście! — odparła, z tym swoim miłym uśmiechem, który tak lubił.
Zatrzymał się chwilę zbierając siły.
— Wyjeżdżaj natychmiast do Czeremuszek — rzekł stanowczo.
Ona przestała szyć; podniosła oczy i spojrzała na niego, długo, uważanie jakby nie rosumiała o co chodzi i próbowała pojąć.
— A jakże wy bezemnie?
— Mnie tak lżej.
— Samemu lżej?
Milcząc, potwierdził głową.
Popatrzyła na niego jeszcze uważniej, jeszcze spokojniej i zaczęła:
— To nie prawda! Dlaczego mówicie nieprawdę?
— Owszem, to prawda.
— A no dobrze; ale i wy zróbcie teraz, o co was poproszę i powiedźcie, że nie kochacie mnie, to znaczy nie tak...
— Jakto nie tak?
— A oto tak. Jeśli ścisnąć kogo za rękę trochę za mocno, to boli, lecz gdy ranę urazisz, boli nieznośnie. Otóż ja tak kocham, a jeśli wy nie... powiedźcie tylko, to zaraz odjadę.
Spokojna stanowczość, biła z jej twarzy i głosu i Golicyn zrozumiał, że jeśli powie „nie tak«, ona naprawdę odjedzie i wszystkiemu będzie koniec. Milczała, czekając, a on nic nie mówił;