Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wchodziła do pokoju. Uśmiechnął się do niej jak zawsze gdy ją widział lecz nic nie odrzekł.
Na wieszadle przy drzwiach zawieszony był płaszcz jego, ten sam, który miał na placu, Marynka zdjęła go, usiadła przy stoliku z robotą i cerować zaczęła małe okrągłe dziurki powstałe od kul.
— Widocznie ten gość rozstroił was, któż to taki? — pytała, nie podnosząc oczu.
— Stary przyjaciel Wilhelm Küchelbeker.
— Także był a wami na placu?
— Był.
— O czemże mówiliście? Czy sekret?
— Radził uciekać.
— No! a wy?
— Ja nie chcę.
— Dlaczego?
— Ja bez Rosyi nie mogę i bez was.
— Dlaczego bezemnie, ja przecie z wami.
— A Nina Lwowna?
— Mama także a nami, a jeżeli nie, to możemy i bez mamy. Gdzie wy, tam i ja. Czy widzicie tę igiełkę z nitką, gdzie igła tam nitka.
On śledził w milczeniu ruchy cienkich paluszków wywlekających i przeciągających nitkę, która migała mu szybko przed oczyma, — ona spokojna i pogodna cerowała krągłe dziurki.
— Ja wciąż myślę o tem Marynko co będzie a tobą, gdy mnie wsadzą do więzienia.
— A może cię nie schwycą.
— Na pewno schwycą.
— To i cóż ze mną będzie, to samo co i z tobą — odpowiedziała spokojnie, jakby już dawno wszystko postanowiła.
Zamilkli oboje.