Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto? czy nie słyszycie? — powtarzał Golicyn — strzelają, tak strzelają, a w oczach jego zabłysła nadzieja.
Zrywał się z pościeli, gotów w tej chwili biedź tam, gdzie owe strzały.
— Waleryanie Michajłowiczu! na miłość Boga uspokójcie się, Foma Fomicz dowie się.
Staruszek nie słyszał huku bo głuchy był na jedno ucho, lecz gdy wyszedł do sąsiedniego pokoju, którego okna wychodziły na dziedziniec, huk rozległ się tak mocny, że i on usłyszał. Zbliżył się do okna, podstawił sobie stołek i otworzył okienko, a wysunąwszy głowę odrazu zrozumiał skąd pochodzi huk powrócił w tedy do pokoju chorego.
— Ach! tak to mi dopiero salwa artyleryjska — mówił kiwając głową i śmiejąc się jak dzieciak. — Bądźcie spokojni książę! Salwa to nie straszna. Furtka w bramie dębowa, obraca się na żelaznym bloku i spada hałaśliwe; stróż Jefim, nosi drzewo do kuchni, a jak zatrzaśnie furtkę, strzela to jak z armaty.
Zamilkł na chwilę poczem wpadł w filozoficzny nastrój i rzekł, zażywając szczyptę tabaki ze złotej tabakierki z portretem cesarza Pawła pierwszego na której był napis: »Po Bogu on dla mnie jedyny, nim tylko żyję«.
— Tak mój panie łaskawy! Z tego wypadku widzieć można, jak niedoskonałe są nasze ludzkie spostrzeżenia i wnioski. Jeśli na przykład nie umiemy odróżnić trzasku zamykanej furtki, od salwy armatniej, to coż dopiero mówić o naszych wysoce niby uczonych gadaniach o przyrodzie o tajemniczych prawach rządzących bytem.