Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umilkł nagle widząc, że Maryńka daje mu znaki i ukazuje wzrokiem na Golicyna, który zbladł nagle, osunął głowę na poduszki i zamknął oczy.
— A o śniadaniu tośmy całkiem zapomnieli — zaczął znów Foma Fomicz. — W tej chwili lecę do kuchni i przyniosę kawusi z bułeczką, jajeczek, a może i kaszki ryżowej.
Maryńka skinęła głową i staruszek wybiegł.
Gdy zostali sami, Golicyn wciąż leżał milcząc z zamkniętemi oczyma, a ona przysiadła i gładziła dłonią jego rękę.
— Jaki dzień miesiąca mamy dzisiaj? — spytał Golicyn.
— Osiemnasty grudnia.
— To znaczy trzy dni. Zachorowałem we wtorek rano.
— Tak we wtorek; kamerdynar wszedł do waszego pokoju, niosąc herbatę i zastał was w gorączce nieprzytomnego; leżeliście w ubraniu na kanapie.
— Bredziłem co w malignie?
— Tak.
— A o czem?
— Ciągle o tych wystrzałach, a także o zwierzu i że trzeba jakiegoś zwierza zabić.
— A pamiętasz Marynko, jakem ci mówił, że się jeszcze zobaczymy, ot i zobaczyliśmy się.
Popatrzył na nią przeciągle i uważnie, pragnął zapytać jej, czy wie, co było czternastego, lecz nie wiadomo, dlaczego bał się zadać jej tego pytania.
Lecz ona domyśliła się i rzekła pierwsza:
— Ja wszystko wiem. Marszałek dworu babuni był na senackim placu i wszystko widział.