Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przypomniał sobie, że przychodziło mu wciąż do głowy: »Dobrzeby było powiesić się«.
Wystrzały ucichły, do biura zaczęli przychodzić kuryerzy, dozorcy, egzekutorzy; kłaniali się nisko i patrzyli na niego ze zdziwieniem, wstał wówczas i wyszedł.
Wciąż jeszcze nie wiedział co z sobą począć wreście postanowił przenocować u swego szwagra austryackiego posła Lebzelterna. Wiedział, że i tam go odnajdą, lecz jak spłoszony psotnik choć wie, że zasłużył na rózgi, chowa się przecie pod stół, tak się i on przyczaił.
U Lebzelterów była Katasza; zobaczywszy ją zdał sobie dopiero sprawę, że o niej głównie myślał, za nią tęsknił i męczył się najbardziej tem, że ona o niczem nie wie. Chciał jej nieraz powiedzieć, lecz zawsze odkładał, i ostatecznie nie powiedział, choć wiedział dobrze, że jest to największa ze wszystkich jego podłości.
Znużony położył się spać wcześnie i zasnął twardo. Śniło mu się coś bardzo miłego jakieś niby góry, nie góry, fale nie fale fioletowo przeźroczyste jak ametysty, a on niby lata nad niemi, niby spaceruje, i ogarnęła go we śnie nagła radość, że się aż zbudził.
Leżał w ciemnościach z otwartemi oczyma, a serce biło mu jeszcze wciąż od tej wyśnionej radości. Chciał przypomnieć co to było, wiedział, że niepodobne do niczego innego i wiedział także z całą pewnością, że to więcej niż sen. Wspomniał także swój niedawny strach i poczuł odrazu, że strach ten całkiem już przeminął i nigdy nie wróci. Nie było mu nawet wstyd, a tylko dziwił się, całkiem jakby to nie szło o niego, a o jakiegoś innego człowieka. Przypomniał także