Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zdjąć czapki — krzyknął cesarz z nagłym gniewem i znów, jak przed chwilą, szalone uniesienie rozlało się płomieniem w żyłach jego, jak ognisty trunek i znów poczuł, że będzie ocalony, byle się potrafił na dobre rozgniewać. W tej chwili z poza parkanu ciskać poczęto kamienie, cegły, polana.
— Strońcie od parkanu wasza cesarska mość — krzyknął jenerał adiutant Wasylczykow.
Tam przed owym strasznym węgłem siedział na parkanie, jak na koniu, młody chłopina z czarnymi włosami, z zapadłym noskiem, tkwił na deskach w rozpiętym półkożuszku, z pod którego widać było czerwoną koszulę, całkiem jak kat na szafocie.
— Ot i nasz Pugaczew — zaśmiał się wyrostek, patrząc prosto w oczy cesarzowi.
— Czemu się wasza cesarska wielkość chowa za parkanem. Pojedźcie tam.
Tłum usłyszawszy to, zakrzyknął dokoła.
— Pagaczew! Pugaczew! Gryszka Otropjew. Klątwa na ciebie.
— Co będzie, jeśli zabiją, jak psa kamieniem, albo polanem — pomyślał z obrzydzeniem cesarz, a gdy uprzytomnił sobie, jak niedawno pchał się do uścisków z nim jakiś czerwonopyski oberwaniec, który cuchnął surowem mięsem, zamgliło go we wnętrzu, pociemniało w oczach, ręce i nogi rozprężyły się tak, że omal z konia nie spadł.
— Ura, Konstanty! — krzyczano, a w mrokach wieczoru zaświeciły ogniki strzałów i huknęła salwa. Spłoszony hukiem koń szarpnął się pod cesarskim jeźdźcem.
— Wasza cesarska mość, nie mamy ani minuty do stracenia. Kartacze niezbędne — rzekł Tol.