Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pozwólcie Wasza Wielmożność iść do ataku — przemówił gefrejter Labimow do sztabskapitana Michała Bestużewa.
— Do jakiego ataku i gdzie?
— Na wojska! na pałac! na twierdzę! gdziekolwiek, byle tylko zacząć.
— Poczekaj bracie, musimy się doczekać komendy.
— Ech! Wasza Wielmożność, to czekanie zabija sprawę.
— Tak! czekać i stać, to jedno co umiemy, uśmiechnął się szyderczo Kachowski. Cała ta nasza rewolucya jest stojąca.
— Stojąca rewolucya — powtórzył Golicyn z wróżebnem przeczuciem.


ROZDZIAŁ VI.

— Co się to dzieje? Na jakiego czekamy przeciwnika?
— Nic nie rozumiem całego tego bigosu. Niech mnie zabiją, jeśli co z tego pojmuję.
Taką wymianę zdań pomiędzy dwoma jenerałami podsłuchał wielki książę Michał Pawłowicz, który także nic nie pojmował. Przyjechał on co tylko do Petersburga, wezwany nagląco przez brata Mikołaja z miasteczka Nienali, gdzie popasał w drodze z Warszawy. Zmęczony, głodny, zdrożony, znalazł się niespodzianie na placu w ośrodku rewolucyi, »jak kur w kapuśniaku« podług własnego jego wyrażenia. Skoro po nieudanym ataku kawaleryi władze przekonały się, że nic się nie dokaże siłą i postanowiły użyć perswazyi, książę Michał poprosił cesarza o pozwolenie przemówienia do buntowników. Mikołaj