Strona:Czerwony kogut.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   239   —

nami należy mówić po litewsku. Ta kobieta wciąż mnie drażni. Nauczyła się kilku zepsutych polskich słów i po litewsku już nie mówi! Ale ja ją z czasem od tego odzwyczaję.
— Zlituj się pani nad tymi swoimi Litwinami — rzekłem — nie popychaj ich w taką otchłań ciemnoty! Zamiast pomódz do nauczenia się bardziej kulturalnego języka polskiego, pani nie pozwalasz nawet tej kobiecie mówić po polsku.
— Każdy człowiek powinien używać swego przyrodzonego języka. Przytem mnie się wcale nie zdaje, ażeby polski język otworzył Litwinom w rota »do światłości niebios«.
Coraz to lepiej! Nietylko patryotka-Litwinka, ale jeszcze gorzej: ograniczona nacyonalistka... Non, c’est trop! A ja zupełnie zgadzam się z przysłowiem: rien de trop. Za wiele już tych rozmaitych ideałów, korzyści i t. d.
Cela commence à m’ennuyer...
A co najśmieszniejsza: ona patrzy na mnie z jakiemś współczuciem, jak na człowieka, któremu brakuje uświadomienia. Cóż? Nie mam poczucia patryotyzmu, poczucia dobra bliźniego... i czy ja wiem jeszcze czego! Biedaczka, możeby chciała uświadomić mnie, ale widocznie straciła nadzieję. Boki zrywać ze śmiechu!
A takbym chciał rozkochać ją w sobie!...