Strona:Cyklista na wycieczkach. Lwów-Gdańsk.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A nie chciało nam się ztamtąd oderwać. Najmniej dziesięć razy zdążaliśmy w stronę statku i tyleż razy wracali na wybrzeże. Bo też było i patrzeć na co i czemu się przysłuchiwać. Dalekie, perliste fale zbliżały się do brzegów, rozbijały sie o twardą kamienną tamę, czasami ją przesadzały, a morze wydawało z siebie jakiś dziwny jęk, który porównałbym do jęków i wzdychań konającego olbrzyma. Nareszcie noc zaczynała zapadać, nie można było zwlekać dłużej, wsiedliśmy na statek i wśród setek migających się światełek, pochodzących z setek parowców i malutkich łódeczek, przesuwających się po kanale — zajechaliśmy szczęśliwie do Gdańska.
Piątek, dnia 7, sierpnia zaczęliśmy od zapłacenia rachunku w hotelu, który był tak skromnym, że gdybyśmy przedtem byli o tem wiedzieli, można byłoby śmiało jeszcze jeden dzień pozostać nad morzem. Ale stało się i przepadło… Pierwszy odpoczynek wypadł nam w Hohenstein, wsi liczącej około 400 mieszkańców. Pora tu wspomnieć, że każda, najmniejsza wieś pruska ma jedną lub więcej gospód, w których czystość rywalizuje z uprzejmością i taniością. Każda też bez wyjątku wieś jest brukowaną, tak, że w czasie największego deszczu da-