Strona:Cyd.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ELWIRA
Nie.

Nic o tem nikt nie mówił mnie.
Może... Cóż z lic ubiegła krew?
Nikt o tem nic nie mówił mnie.

SZIMENA
Co się z nim dzieje, nie wiesz o tem?

Czy może co się stało?
Tam śmierć ich kładła w krwi pokotem;
czy jego szczęście mu sprzyjało?
Tylu poległych tam zostało?
Ty nie wiesz, czyli on z powrotem? — —
Czyli się w zgonie okrył chwałą,
czyli zwycięzkim wraca lotem?
Wyrzekłaś, żem na licu zbladła:
Miłość z rumieńców mnie okradła. — —
Lecz wstyd. Przygasaj w twarzy płomię;
wszakci żałobne noszę szaty,
żałoba w całym moim domie;
niezastąpionej płaczę straty.
Przecz z żarem igram nieświadomie;
więzień, za ciężkie pchnięta kraty,
żagiew gasnąca w ruin złomie, —
wszakże dług zemsty mam do spłaty?!
Całun żałości, strój złowrogi:
przepych dziś dla mnie cały.
Dar ten rzucają mi pod nogi
ręce, co lauru w krwi sięgały.
Jakoż się z losem serce zgodzi?
Całunie, dzierż nienawiść w sile!