Strona:Cyd.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I cóż, że Maurów dłoń ta gnie,
gdy szczęście moje wydarł mnie.
Chociażby nawet królów stu
w niewolę wziął, w kajdany skuł,
niedołi nie przebaczyć mu:
on, niegdy miłość dla mnie czuł. — —
I któż te wieści głosi?

ELWIRA
Lud.

Uważa go za cud.
Sława się szerzy z miast do miast.
Zda się że niebios sięgnie czołem,
że czołem sięgnie gwiazd.

SZIMENA
Cóż na to mówi król?

Zazdrośnie może zmarszczył brew
i skrycie waży gniew?

ELWIRA
O nie! Król wdzięczen za przysługę,

rad laurem przyjmie sługę.
Jednak Rodrygo po dziś dzień
na dworze sam niestawił się.
Don Diego zdobycz przywiódł zań,
by ją królowi złożyć w dań.
Błaga, że wart litości syn,
co Maurów wyciął w pień;
litości godzien za ten czyn,
wart zapomnienia dawnych win.

SZIMENA
Czyli jest ranny może?