Strona:Cyd.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DON RODRYGO
Co mówisz ojcze?!


DON DIEGO
Mnie starości brzemię

zgięło. — Dziś mnie złamano, — oplwano, opluto,
cześć moją mi wydarto, — pokalano w brudzie
ohydnych słów.

DON RODRYGO
I któżby śmiał potworny?!


DON DIEGO
Ludzie!

Na ojca twego podniesiono rękę!
Musisz mię pomścić, pomścić: — policzek mi dano.
O nieszczęsna starości! — Byłbym go tym mieczem...
Lecz ramię mnie zawiodło, — ręka cios zmyliła.
Boże, toż samo ramię, — to, którego siła
lat tyle na ojczyzny służbie... — Leć, zabijaj!
Żeleźce to oddaję z nieudolnej ręki;
bierz je. Zabijaj, leć, — lub nie powracaj.
Wróg to możny, — wróg wielki, — zaszczyt ci przyniesie:
wziął chrzest na polu walki i nieraz był w pyle,
zbryzgany krwią. — — Co więcej — i to tknie twej duszy;
to nieszczęście wrogowi znacznej przyda ceny:
Ten jest...

DON RODRYGO
Któż jest, — przez litość!


DON DIEGO
To ojciec Szimeny.