Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż jechał ciągle za psami i nie mógł się zbliżyć do lisa. Był to szybki jeździec, ale niedość odważny.
Co do mnie, wyobraziłem sobie, iż byłoby to hańbą dla huzarów Conflansa, gdybym takiej trudności pokonać nie mógł. Czyżby Stefan Gerard dał się powstrzymać sforze psów? To byłoby głupie. Wydałem okrzyk i dałem koniowi ostrogi.
— Trzymaj się pan! — Trzymaj się pan! — wrzeszczał dojeżdżacz.
Obawiał się o mnie, poczciwy stary sługa, ale uspokoiłem go przez danie znaku i uśmiech. Psy rozbiegły się przede mną. Jednego lub więcej może pokaleczyłem, ale czy nie postąpilibyście tak samo, panowie? Jajo musi być rozbite, aby z niego można było zrobić omlet.
Słyszałem tylko, jak strzelec składał mi życzenia. Jeszcze jeden skok i wszystkie psy znalazły się za mną. Tylko lis biegł jeszcze przede mną.
Ach, jakąż radość i jaką dumę odczuwało wtedy serce moje, panowie! Świadomość, iż pobiłem Anglików w ich najrodzeńszym sporcie! Było ich trzystu, którzy nastawali na życie zwierzaka, a jednak to ja miałem mu zadać cios śmiertelny.
Pomyślałem o moich towarzyszach z lekkiej kawalerji. Przyniosłem im zaszczyt wszystkim i każdemu zosobna.
Z każdą chwilą zbliżałem się do lisa, nastawała chwila czynu. Wyciągnąłem pałasz z pochwy. Wywinąłem nim w powietrzu, a Anglicy za mną wznosili na moją cześć okrzyki.
Teraz dopiero przekonałem się, jak trudne są te polowania na lisy, gdyż można ciąć, ale przeciąć tylko powietrze zamiast lisa. Jest mały i sprytnie unika ciosów. Przy każdym ciosie słyszałem zachęcające mnie okrzyki, które dodawały mi tylko bodźca do dalszych wysiłków.