Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjacielu. Proszę, błagam pana, skróć cierpienia moje.
Stan tego człowieka był istotnie beznadziejny, a było dla niego naprawdę wybawieniem spełnienie jego prośby. Pomimo tego nie mogłem mu przecież z zimną krwią wpakować sztyletu w serce, aczkolwiek byłem przekonany, że sam byłbym błagał o taki objaw litości, gdybym się znajdował na jego miejscu.
Nagle przyszła mi myśl do głowy. W kieszeni miałem przecież środek, który sprowadzał natychmiastową śmierć bez bólu. Był to mój własny środek ochronny przeciwko możliwym torturom, ale ten biedak potrzebował go natychmiast, a przytem tak dobrze zasłużył się Francji.
Wyjąłem buteleczkę i wlałem jej zawartość do wina. Chciałem mu je podać, gdy nagle przed bramą usłyszałem szczęk broni. W jednej chwili zgasiłem światło i ukryłem się za kotarą przy oknie.
W chwilę potem otworzyły się drzwi i do pokoju weszło dwóch Hiszpanów — wysokich, ponurych ludzi po cywilnemu, ale z muszkietami na ramieniu. Spoglądałem przez szparę w kotarze w ogromnym strachu, że natrafili na mój ślad, ale wizyta ich miała widocznie tylko na celu nacieszenie się widokiem umierającego w strasznych męczarniach.
Jeden z nich podniósł latarkę do twarzy nieszczęśliwego, poczem obydwaj wybuchnęli szatańskim śmiechem.
Następnie wzrok człowieka, który trzymał latarkę, padł na puhar z winem. Ujął go, przyłożył do ust Huberta, a gdy biedny człowiek wyciągnął głowę, aby się napić, odjął go i sam zrobił potężny łyk. Natychmiast wydał straszny krzyk, zaczął wymachiwać rękami w powietrzu i padł nieżywy na ziemię. Jego towarzysz spojrzał na niego z przerażeniem i zgrozą. Owładnął nim jakiś zabobonny