Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyciągnąłem z kieszeni krzesiwko i zrobiłem światło. Przy pierwszej iskrze wydawało się, że jakiś człowiek wisi przede mną w powietrzu; z osłupienia upuściłem krzesiwo. Podniosłem je zaraz i drżącemi palcami zacząłem krzesać na nowo. Tym razem zapaliła się nietylko hubka, ale i świeca woskowa. Podniosłem ją do góry. To, co ujrzałem, zmniejszyło coprawda moje zdumienie, ale spotęgowało zato przerażenie.
Ten człowiek był przybity do ściany, tak, jak się czasem przybija łasicę, srokę, nietoperza do ściany stodoły lub stajni. Potężne gwoździe były wbite w jego obie ręce i nogi.
Biedaczysko był konający, głowa zwisała mu na ramiona, a czarny język wisiał mu z ust. Umierał z pragnienia i ran, a te potwory postawiły przed nim na stole puhar z winem, aby powiększyć jego katusze. Podałem mu ten kielich. Mógł jeszcze łykać, a oczy, napół przygasłe już, ożywiły się cokolwiek.
— Czy pan jesteś Francuzem? — szepnął.
— Tak. Wysłano mnie, abym się dowiedział, co się z panem stało.
— Wykryli mnie. Zamęczyli mnie. Ale nim umrę, opowiem panu, co wiem. Jeszcze trochę wina, proszę. Prędko, prędko! Zaraz się wszystko skończy. Siły mnie opuszczają. Posłuchaj pan. Proch znajduje się w pokoju przeoryszy. Ściana jest prześwidrowana, a koniec lontu znajduje się w celi siostry Angeliki, obok kaplicy. Przed dwoma dniami wszystko już było gotowe. Przyłapali jednak mój list i zadali mi takie straszne tortury.
— Wielki Boże! Więc pan tu już wisi od dwóch dni?!
— Wydaje mi się, że to już dwa lata. Towarzyszu, służyłem Francji dobrze, prawda? Wyświadcz mi pan teraz małą usługę. Przeszyj mi pan serce,