Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strach, sam wrzasnął nieludzkim głosem i wypadł, jak szalony, z mieszkania. Słyszałem jeszcze przez pewien czas jego kroki na ulicy, aż wreszcie wszystko ucichło.
Zapalona latarka stała jeszcze na stole, a przy jej blasku spostrzegłem, iż głowa Huberta zwisła zupełnie nadół, przestał oddychać, nie żył! Ruch ku puharowi z winem był jego ostatnim.
W domu słychać było tylko uderzenia zegara, zresztą panowała zupełna cisza. Na ścianie wisiała wyprężona postać Francuza, na ziemi leżało bez ruchu ciało Hiszpana, a obydwóch oświecał mdły blask latarni.
Po raz pierwszy w życiu drgnąłem ze strachu. Widziałem dziesięć tysięcy ludzi zeszpeconych we wszelkie możliwe sposoby, ale ich widok nie uczynił na mnie takiego wrażenia, jak te dwie blade postacie, jedyni moi towarzysze w tem ponurem mieszkaniu.
Wypadłem na ulicę, jak ów drugi Hiszpan, myśląc tylko o tem, aby się wydostać z tego domu, i dopiero przy katedrze zapanowałem nad sobą. Zatrzymałem się i ukryłem w cieniu. Oparłem się o mur i zacząłem się zastanawiać, co mi dalej czynić należy.
Wtem zegar uderzył dwa razy. Była więc godzina druga. O czwartej miała być kolumna gotowa do szturmu. Pozostawały mi jeszcze dwie godziny czasu do działania.
Katedra była wewnątrz jasno oświetlona, a wchodzili do niej i wychodzili różni ludzie.
Przekonany, iż wewnątrz nikt mnie nie zaczepi, wszedłem i ja, aby w spokoju obmyśleć sobie dokładnie plan dalszego postępowania.
Katedra przedstawiała szczególny widok: zmieniona była w szpital, przytułek i magazyn prowian-