Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moja energiczna przemowa i moje spokojne a stanowcze wystąpienie wywarły na nich szalone wrażenie. Ironiczny uśmiech z ust ich gdzieś się podział. Szydercza twarz Oliviera spoważniała i stała się prawie ponurą.
— Za stajniami znajduje się niewielki placyk — rzekł — na którym załatwiliśmy już niejedną sprawę honorową. Znajdziemy się tam wszyscy o oznaczonej przez pana godzinie, panie rotmistrzu!
Gdy się właśnie kłaniałem, aby im podziękować za przyjęcie pojedynku, otworzyły się nagle drzwi, a przez nie wpadł wielce wzburzony pułkownik.
— Panowie — zaczął — mam polecenie zapytać się was, który z was na ochotnika zechce się podjąć dokonania dzieła, połączonego z niebezpieczeństwem życia. Nie chcę utrzymywać przed panami w tajemnicy, iż chodzi tu o bardzo poważną rzecz, że marszałek Lannes upatrzył sobie w tym celu oficera kawalerji, gdyż łatwiej go można będzie zastąpić, niż któregokolwiek z piechoty lub inżynierji. Żonaci nie wchodzą tu w grę. Kto zgłasza się na ochotnika?
Nie mam chyba potrzeby dodawać, iż wystąpili wszyscy oficerowie kawalerowie. Pułkownik spojrzał dokoła trochę zakłopotany. Widziałem to po nim. Najlepszy miał iść, ale tego najlepszego nie chciał się wyrzec.
— Panie pułkowniku — odezwałem się — czy mogę panu coś zaproponować.
Spojrzał na mnie bystro, gdyż nie zapomniał jeszcze moich uwag przy wieczerzy.
— Mów pan — rzekł.
— Chciałem wskazać na to — mówiłem — że to polecenie musi według prawa i rozsądku paść na mnie.
— Jakto, panie rotmistrzu Gerard?
— Według prawa, ponieważ jestem rotmistrzem