Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszej klasy, a ze względu na rozsądek, ponieważ mnie najmniej może zabraknąć w pułku, gdyż ludzie jeszcze mnie nie poznali.
Wzrok jego złagodniał.
— Właściwie masz pan słuszność, panie rotmistrzu odparł. — W istocie sądzę, iż pan najlepiej nadaje się do wykonania tego zlecenia. Jeżeli pan się chce udać za mną, wydam panu zaraz instrukcje.
Wychodząc, życzyłem mym nowym towarzyszom broni spokojnej nocy i upomniałem ich raz jeszcze, iż o godzinie piątej rano stawię się na placu. Skłonili się w milczeniu, a po ich minach poznałem, że zaczęli inaczej cenić moją wartość.
Przypuszczałem, iż pułkownik opowie mi zaraz szczegóły zadania, które mnie czekało, tymczasem kroczył w milczeniu, a ja za nim.
Szliśmy przez obóz, przez szańce i ruiny kamienne, resztki muru miejskiego. Następnie posuwaliśmy się przez cały szereg kurytarzy, prowadzących wśród gruzów domów, które nasi pionierzy wysadzili w powietrze. Szerokie pola były usłane odłamkami kamieni i gruzami, a dawniej znajdowało się tam bogate przedmieście.
Marszałek Lannes kazał pozakładać drogi i na rogach poumieszczać latarnie i napisy, aby się było można zorjentować.
Pułkownik pędził naprzód, aż wreszcie po długiej wędrówce stanęliśmy przed wysokim szarym murem, który zagradzał nam dalszą drogę. Tu poza barykadą znajdowała się nasza straż przednia.
Wprowadził mnie do chałupy bez dachu, gdzie znalazłem dwóch oficerów ze sztabu, mających przed sobą mapę, rozwiniętą na bębnie. Klęczeli nad nią i przyglądali się jej uważnie przy świetle latarki. Jednym, z gładko wygoloną twarzą o długiej szyi, był