Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiadomo panu, czy marszałek Lannes znajduje się jeszcze tutaj przy armji?
— Tak mi się zdaje, panie majorze — odparł zapytany.
— W istocie, wydawało mi się, iż od chwili, w której między nami znajduje się rotmistrz Gerard, obecność jego jest tu zupełnie zbyteczna!
I znowu powstał szalony śmiech!
Widzę jeszcze dziś ten cały szereg szyderczych min dokoła i te złośliwe spojrzenia... tego Oliviera z tą szczeciną na obrzydliwej gębie, tego chudego Pelletana z jego ustawicznem chrząkaniem, a nawet tych smarkatych podporuczników! Jak oni się cieszyli! Boże, co za nieprzyzwoite zachowanie się!
Wściekłość moja jakoś uspokoiła się, oczy moje były już suche. Zapanowałem znowu nad sobą, byłem znowu zimny, spokojny i przygotowany na wszystko, nazewnątrz lód, nawewnątrz wulkan!
— Czy mogę zapytać, panie majorze, o której godzinie pułk staje do parady?
— Mam nadzieję, rotmistrzu Gerard, iż nie będziesz pan chciał zmieniać naszych już oznaczonych godzin? — odparł.
Powstał znowu śmiech, który powoli ustał, gdy zacząłem rozglądać się dokoła.
— O której godzinie pobudka? — zapytałem ostro rotmistrza Pelletana.
Miał widocznie jakąś ironiczną odpowiedź na języku, ale wskutek mego piorunującego wejrzenia zatrzymał ją dla siebie.
— O szóstej — rzekł tylko.
— Dziękuję — odparłem.
Policzyłem potem towarzystwo i przekonałem się, że miałem do czynienia z czternastu oficerami, z których dwóch dopiero co przybyło ze szkoły wojennej. Nie mogłem zwracać dalej uwagi na ich nie-