Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je przesuwać do woli. Gdy przelazłem przez otwór, spostrzegłem, iż była to druga połowa celi. Jak przypuszczałem, nie posiadałem żadnych widoków ucieczki, gdyż dalej nie było żadnych drewnianych ścian, a drzwi były zamknięte.
Nie mogłem wykryć, kto był tym nieszczęśliwym towarzyszem mojej niedoli. Wróciłem zatem do mojej celi i zasunąłem deski. Z pogardą śmierci oczekiwałem teraz, co nastąpi. Nudziło mi się; czas przeciągał się w nieskończoność, możecie mi wierzyć, panowie; nareszcie jednak usłyszałem znowu kroki i byłem przygotowany na to, że będę ponownie słuchaczem dokonywanego mordu, że znowu usłyszę krzyki jakiejś nieszczęśliwej ofiary.
Ale nie stało się nic podobnego; jakiegoś więźnia wprowadzono spokojnie do przyległej celi. Nie miałem czasu zajrzeć przez otwór, ktoby to był taki, gdyż w tej chwili otworzono moje drzwi, a przez nie wszedł mój gondoljer, za którym ukazała się reszta zbójów.
— Chodź, Francuziku — odezwał się do mnie, trzymając w włochatej ręce zakrwawiony sztylet. Widziałem w jego wściekłym wzroku, iż czyha tylko na sposobność, aby mi go wepchnąć w serce.
Opór był tu daremny. Poszedłem za nim, nie mówiąc ani słowa.
Poprowadzono mnie znowu po schodach na górę i znowu do tej samej sali, w której ów krwawy sąd odbywał swoje posiedzenia.
Gdy wszedłem, sędziowie dziwnie jakoś nie zwracali na mnie uwagi, ale ich spojrzenia skierowały się na jednego z nich. Był to wysmukły młodzieniec o ciemnej cerze; stał przed nimi i coś im tłumaczył. Drżał ze wzruszenia i składał błagalnie ręce.
— Nie możecie! Nie wolno wam! — wołał. — Proszę trybunał o cofnięcie swej uchwały!