Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świetne, tak iż mój przeciwnik nie posiadał żadnych szans.
Ale i druga gra zapowiadała się dla mnie świetnie, a grałem cudownie. Jednak i Barth trzymał się dzielnie, a muszę przyznać, iż w dalszym ciągu gry stały dla mnie szanse trochę nietęgo, gdyż przebił mnie atutem i był na ręku.
Sapristi! Nam obu zaczęło być gorąco: położył obok siebie hełm, ja moje huzarskie czako.
— Mego kasztana przeciwko pańskiemu karemu! — zawołał.
— Zgoda!
— Pałasz za pałasz!
— Zgoda!
— Siodło, cugle i strzemiona!
— Zgoda!
Jego gorączka gry zaraziła mnie do tego stopnia, że byłbym postawił moich huzarów przeciwko dragonom, gdyby to wogóle dało się zrobić.
Teraz gra rozpoczęła się na dobre.
Jakże dzielnie ten Anglik się trzymał! Tak jest, gra jego była warta stawki! Ale ja, moi panowie!
W mgnieniu oka z pięciu lew wziąłem trzy. Mój przeciwnik przygryzał wargi i bębnił palcami, podczas gdy ja w duchu widziałem się już na czele mych zuchów.
Zdjąłem coprawda króla, ale straciłem za to dwie lewy, tak iż staliśmy prawie na równi. Gdy zajrzałem do najbliższych mych kart, wydałem lekki okrzyk radości.
Pozwólcie mi panowie, abym przed wami rozłożył moje karty. Patrzcie, co miałem; as treflowy i walet treflowy, dama karowa i walet karowy. Trefle były atutem, rozumiecie teraz?
Teraz już mi więcej nie było potrzeba, wolność