Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miałem zapewnioną. Spostrzegł niebezpieczeństwo i zrzucił z siebie mundur, ja zrzuciłem dołman.
Wygrał dziesiątkę pikową — zabrałem ją asem atutowym. Zyskałem lewę. Teraz chodziło o wygranie atutów, położyłem więc waleta. On dał damę i szanse nasze były równe. Wygrał asa pikowego, mogłem odrzucić tylko damę karową.
Przyszła potem jego siódemka pikowa. Włosy mi stanęły dębem na głowie. Wkońcu każdy z nas rzucił króla — byłem zgubiony. Co mi pomogła moja dobra ręka?
Pokonał mnie. Z wściekłości byłbym się był tarzał po ziemi! Gdy ja, brygadjer Gerard, zapewniam panów, iż w roku dziesiątym nieraz się grało porządnie w pułku!
Ostatnia partja! Ona musiała zadecydować o wszystkiem.
On z zimną krwią rozpiął szarfę, ja odrzuciłem pas, i starałem się być tak samo spokojnym, jak on, ale pot spływał mi z czoła strugami.
Miałem rozdawać karty, a przyznam się wam, panowie, iż ręce moje drżały tak, że ledwie mogłem pozbierać karty z zaimprowizowanego stołu. Gdy mi się to wkońcu jednak udało i zacząłem się im bacznie przyglądać, wtedy — co za radość! — padły oczy moje na króla atutowego, wspaniałego króla atutowego!
Otworzyłem właśnie usta, aby go zapowiedzieć, gdy słowa zamarły mi na ustach po spojrzeniu na mego towarzysza: trzymał karty w ręku, ale dolna szczęka mu opadła i oczy jego patrzyły w wielkiem osłupieniu przez moje ramię. Odwróciłem się szybko, jak błyskawica, a oczom moim przedstawił się bardzo szczególny widok.
Zupełnie blisko przy nas — może w oddaleniu trzydziestu kroków — stało trzech ludzi. Środkowy