Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pochowaliśmy go.
— No tak, ale zanim go pochowaliście?
— Nie rozumiesz mnie pan, pułkowniku. Nie był wcale nieboszczykiem, gdy go chowaliśmy.
— Pochowaliście go więc żywcem?
Przez chwilę byłem, jak oszołomiony. Potem jednak rzuciłem się na tego człowieka i byłbym go z pewnością udusił, gdyby mnie tych trzech łotrów nie było oderwało od niego. Wprawdzie starałem się wszelkiemi siłami wydrzeć z ich łap, strząsałem to tego, to tamtego ze mnie, kląłem, na czem świat stoi, ale nie mogłem się uwolnić.
Nareszcie, gdy zdarli ze mnie mundur, a krew zaczęła mi spływać z rąk, zarzucili mi stryczek na szyję i związali mi ręce i nogi.
— Przeklęte djabły! — warczałem. — Gdy kiedyś zbliżycie się zanadto do mego pałasza, nauczę was, co to znaczy zamęczyć jednego z mych chłopców na śmierć! Przekonacie się jeszcze, że ramię mego cesarza sięga daleko, a aczkolwiek jesteście tutaj bezpieczni, jak szczury w swych norach, wyrwie on was przecież stąd w swoim czasie, i zniszczy was co do nogi razem z całem waszem potomstwem!
Sapristi! Język mam ostry, nie liczyłem się też ze słowami, które im ciskałem na łeb. Naczelnik jednak siedział spokojnie, pukał sobie piórem po czole, i spoglądał w górę, jakby mu przyszła myśl do nowego wiersza. Teraz wiedziałem, czem mu dojadę.
— Osioł z pana! — wrzasnąłem. — Sądzisz pan, iż jesteś pan tutaj bezpieczny, a jednak pańskie nędzne życie może być tak samo krótkie, jak pańskich głupich wierszy, może nawet jeszcze krótsze!
Trzeba było teraz widzieć, jak skoczył z krzesła! Ten nikczemny potwór, który rozporządzał życiem i śmiercią swych bliźnich, jak kramarz swemi figurami, miał przecież czułe miejsce, w które go można