Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/122

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    W przedpokoju natknąłem się na Duroca. Poczciwy chłopiec biegał tu i tam pośród tłumu czekających, miał przecież dziś na sobie uniform — szkarłat ze złotem! Właśnie objaśniał przedtem pana de Caulancourt, iż wszyscy zgromadzeni tutaj to książęta, z których jedni mają nadzieję uzyskania korony, innych zaś dręczy obawa, iż w najbliższej pół godzinie mogą się stać żebrakami.
    Skoro tylko Duroc usłyszał moje nazwisko, kazał mi wejść i stanąłem oko w oko z cesarzem.
    Naturalnie widywałem już nieraz tego wielkiego człowieka w polu, ale nigdy tak blisko, jak teraz.
    Jak wyglądał?
    No, jak mały, blady człowieczek, o pięknem czole i dość dobrze wykształconych łydkach, które występowały bardzo wyraziście wobec wąskich, białych spodni do kolan i białych pończoch.
    Ale oczy każdego, nawet cudzoziemca, musiał uderzać ten wzrok. Niekiedy nabierał tak surowego wyrazu, że i w najodważniejszym grenadjerze serce zamierało ze strachu.
    Opowiadają przecież, iż nawet Anguereau, który zresztą nie wiedział, co to strach, drżał przed wzrokiem Napoleona i to wtedy jeszcze, gdy cesarz był mało, albo prawie wcale nieznanym żołnierzem.
    Na mnie spojrzał badzo przyjaźnie i skinął na mnie, abym pozostał przy drzwiach. Dyktował właśnie coś de Menevalowi, a ten co chwila spoglądał na cesarza z wytężoną uwagą.
    — Dosyć, możesz pan już iść — rzekł nagle cesarz.
    Sekretarz wyszedł z pokoju, a cesarz z założonemi na plecach rękami podszedł do mnie i zaczął mi się w milczeniu przypatrywać.
    Jestem najsilniej przekonany, iż wygląd mój musiał mu się podobać, gdyż aczkolwiek sam był